@Jogurtnaturalny: Ja też, to nigdy nie bolało. Ale za to pamiętam jak za młodu nadepnąłem na taki metalowy samochodzik. Z wystającą jakąś anteną czy co. (też z metalu) Uczucie jak nadepnięcie na ostry gwóźdź ustawiony pionowo całym ciężarem
@Jadczukov: ja miałem podobnie, tylko że były takie same konsekwencje co uczucie i przez miesiąc chodziłem z dziurą w stopie przez jeden głupi samochodzik
My, urodzeni w przeszłości, z nostalgią wspominamy tamten czas. Nikt nie narzekał.
Było nas jedenaścioro, mieszkaliśmy w jeziorze... na śniadanie matka kroiła wiatr, ojca nie znałem, bo umarł na raka wątroby, kiedy zginął w tragicznym wypadku samochodowym, po samospaleniu się na imieninach u wujka Eugeniusza. Wujka Eugeniusza zabrało NKWD w 59. Nikt nie narzekał.
Wszyscy należeliśmy do hord i łupiliśmy okolicę. Konin, Szczecin i Oslo stały w płomieniach. Bawiliśmy się też na budowach. Czasem kogoś przywaliła zbrojona płyta, a czasem nie. Gdy w stopę wbił się gwóźdź, matka odcinała stopę i mówiła z uśmiechem, "masz, kurna, drugą, nie"? Nie drżała ze strachu, że się pozabijamy. Wiedziała, że wszyscy zginiemy. Nikt nie narzekał.
Z chorobami sezonowymi walczyła babcia. Do walki z gruźlicą, szkorbutem, nowotworem i polio służył mocz i mech. Lekarz u nas nie bywał. Chyba że u babci – po mocz i mech. Do lasu szliśmy, gdy mieliśmy na to ochotę. Jedliśmy jagody, na które wcześniej nasikały lisy i sarny. Jedliśmy muchomory sromotnikowe, na które defekowały chore na wściekliznę żubry i kuny. Nie mieliśmy hamburgerów – jedliśmy wilki. Nie mieliśmy czipsów – jedliśmy mrówki. Nie było wtedy coca-coli, była ślina niedźwiedzi. Była miesiączka żab. Nikt nie narzekał.
Gdy sąsiad złapał nas na kradzieży jabłek, sam wymierzał karę. Dół z wapnem, nóż, myśliwska flinta – różnie. Sąsiad nie obrażał się o skradzione jabłka, a ojciec o zastąpienie go w obowiązkach wychowawczych. Ojciec z sąsiadem wypijali wieczorem piwo — jak zwykle. Potem ojciec wracał do domu, a po drodze brał sobie nowe dziecko. Dzieci wtedy leżały wszędzie. Na trawnikach, w rowach melioracyjnych, obok przystanków, pod drzewami. Tak jak dzisiaj leżą papierki po batonach. Nie było wtedy batonów, dzieci leżały za to wszędzie. Nikt nie narzekał.
Latem wchodziliśmy na dachy wieżowców, nie pilnowali nas dorośli. Skakaliśmy. Nikt jednak nie rozbił się o chodnik. Każdy potrafił latać i nikt nie potrzebował specjalnych lekcji, aby się tej sztuki nauczyć. Nikt też nie narzekał.
Zimą któryś ojciec urządzał nam kulig starym fiatem, zawsze przyspieszał na zakrętach. Czasami sanki zahaczyły o drzewo lub płot. Wtedy spadaliśmy. Czasem akurat wtedy nadjeżdżał jelcz lub star. Wtedy zdychaliśmy. Nikt nie narzekał.
Siniaki i zadrapania były normalnym zjawiskiem. Podobnie jak wybite zęby, rozprute brzuchy, nagły brak oka czy amatorskie amputacje. Szkolny pedagog nie wysyłał nas z tego powodu do psychologa rodzinnego. Nikt nas nie poinformował jak wybrać numer na policję (wtedy MO), żeby zakablować rodziców. Pasek był wtedy pomocą dydaktyczną, a od pomocy, to jeszcze nikt nie umarł. Ciocia Janinka powtarzała, "lepiej lanie niż śniadanie". Nikt nie narzekał.
Gotowaliśmy sobie zupy z mazutu, azbestu i Ludwika. Jedliśmy też koks, paznokcie obcych osób, truchła zwierząt, papier ścierny, nawozy sztuczne, oset, mszyce, płody krów, odchody ryb, kogel-mogel. Jak kogoś użarła pszczoła, to pił 2 szklanki
@UZMAjejownik: mleka i przykładał sobie zimną patelnię. Jak ktoś się zadławił, to pił 3 szklanki mleka i przykładał sobie rozgrzaną patelnię. Nikt nie narzekał.
Nikt nie latał co miesiąc do dentysty. Próchnica jest smaczna. Kiedy ktoś spuchł od bolącego zęba, graliśmy jego głową w piłkę. Mieliśmy jedną plombę na jedenaścioro. Każdy ją nosił po 2-3 dni w miesiącu. Nikt nie narzekał.
Byliśmy młodzi i twardzi. Odmawialiśmy jazdy autem. Po prostu za nim biegliśmy. Nasz pies, MURZYN, był przywiązany linką stalową do haka i biegł obok nas. I nikomu to nie przeszkadzało. Nikt nie narzekał.
Wychowywali nas gajowi, stare wiedźmy, zbiegli więźniowie, koledzy z poprawczaka, woźne i księża. Nasze matki rodziły nasze rodzeństwo normalnie – w pracy, szuwarach albo na balkonie. Prawie wszyscy przeżyliśmy, niektórzy tylko nie trafili do więzienia. Nikt nie skończył studiów, ale każdy zaznał zawodu. Niektórzy pozakładali rodziny i wychowują swoje dzieci według zaleceń psychologów. To przykre. Obecnie jest więcej batonów niż dzieci.
My, dzieci z naszego jeziora, kochamy rodziców za to, że wtedy jeszcze nie wiedzieli jak nas należy „dobrze" wychować. To dzięki nim spędziliśmy dzieciństwo bez słodyczy, szacunku, ciepłego obiadu, sensu, a niektórzy – kończyn.
@ChoryGrzyb: Ma to symbolizować to że matka chciała w ten sposób ograniczyć pytania swoich dzieci o treści: "gdzie jest tata" lub podkreślić absurdalność całej sytuacji
Kiedyś za młodu nie chciałem iść do szkoły i wsadziłem termometr do herbaty. Niestety herbata miała over 9000 stopni i termometr pękł. Nie chciałem dostać po dupie więc wyje**łem termometr za szafę (pewnie dalej tam leży xD). Potem babcia weszła do pokoju i spytała czy mam temperaturę. Ja mówię, że nie i, że odłożyłem termometr już bebciu. No to babcia se siadła i patrzy jak wpi***alam śniadanie. I w pewnym momencie pyta się "a herbatki czemu nie pijesz, nie dobra?". Ja jej na to, że właśnie jakaś dziwna. Więc babcie podeszła, wzięła kubek, spróbowała, uznała, że normalnie smakuje i, że sama wypije. I niestety wypiła ;_; Niedługo po tym nie miałem już babci. Dostała krwotoku w przewodzie pokarmowym. Lekarze uznali, że to jakiś wyjątkowo duży wrzód pękł. Do dziś tylko ja znam prawdę i nikomu o tym nie mówiłem.
Kiedy miałem 6 lat byłem z rodzicami na wakacjach u rodziny w Paderborn w Niemczech ciocia zawsze dawała mi takie magnesy do zabawy (macie na obrazku) pewnego popołudnia połknąłem jedną z tych metalowych kulek i do dzisiaj nie wiem czy ją Wysrałem czy może zagnieździła mi się gdzieś w jelitach pamiętam że strasznie to przeżywałem i jeździłem sobie drugim magnesem po brzuchu aby przyciągnąć ten który połknąłem...
Zjedzenie rtęci jest mniej szkodliwe niż zostawienie jej. Jeżeli ją zjemy, to co najwyżej się zatrujemy, za to od wdychania jej oparów można zdechnąć :v
Kiedy byłem mały to rozwaliłem termometr, na szczęście szkło mi żadnej rany nie zrobiło, a nie wziąłem rąk oblanych rtęcią do buzi a rodzice byli w sąsiednim pokoju, gdyby nie to to bym pewnie zdechł.
Komentarze
Odśwież22 lutego 2020, 18:23
Jak byłem mały to celowo stawałem na klockach lego żeby mieć taki odcisk na stopie
Odpisz
22 lutego 2020, 18:46
@Jogurtnaturalny: Ja też, to nigdy nie bolało. Ale za to pamiętam jak za młodu nadepnąłem na taki metalowy samochodzik. Z wystającą jakąś anteną czy co. (też z metalu) Uczucie jak nadepnięcie na ostry gwóźdź ustawiony pionowo całym ciężarem
Odpisz
14 października 2021, 11:54
@Jadczukov: ja miałem podobnie, tylko że były takie same konsekwencje co uczucie i przez miesiąc chodziłem z dziurą w stopie przez jeden głupi samochodzik
Odpisz
Edytowano - 20 lutego 2020, 18:06
My, urodzeni w przeszłości, z nostalgią wspominamy tamten czas. Nikt nie narzekał.
Było nas jedenaścioro, mieszkaliśmy w jeziorze... na śniadanie matka kroiła wiatr, ojca nie znałem, bo umarł na raka wątroby, kiedy zginął w tragicznym wypadku samochodowym, po samospaleniu się na imieninach u wujka Eugeniusza. Wujka Eugeniusza zabrało NKWD w 59. Nikt nie narzekał.
Wszyscy należeliśmy do hord i łupiliśmy okolicę. Konin, Szczecin i Oslo stały w płomieniach. Bawiliśmy się też na budowach. Czasem kogoś przywaliła zbrojona płyta, a czasem nie. Gdy w stopę wbił się gwóźdź, matka odcinała stopę i mówiła z uśmiechem, "masz, kurna, drugą, nie"? Nie drżała ze strachu, że się pozabijamy. Wiedziała, że wszyscy zginiemy. Nikt nie narzekał.
Z chorobami sezonowymi walczyła babcia. Do walki z gruźlicą, szkorbutem, nowotworem i polio służył mocz i mech. Lekarz u nas nie bywał. Chyba że u babci – po mocz i mech. Do lasu szliśmy, gdy mieliśmy na to ochotę. Jedliśmy jagody, na które wcześniej nasikały lisy i sarny. Jedliśmy muchomory sromotnikowe, na które defekowały chore na wściekliznę żubry i kuny. Nie mieliśmy hamburgerów – jedliśmy wilki. Nie mieliśmy czipsów – jedliśmy mrówki. Nie było wtedy coca-coli, była ślina niedźwiedzi. Była miesiączka żab. Nikt nie narzekał.
Gdy sąsiad złapał nas na kradzieży jabłek, sam wymierzał karę. Dół z wapnem, nóż, myśliwska flinta – różnie. Sąsiad nie obrażał się o skradzione jabłka, a ojciec o zastąpienie go w obowiązkach wychowawczych. Ojciec z sąsiadem wypijali wieczorem piwo — jak zwykle. Potem ojciec wracał do domu, a po drodze brał sobie nowe dziecko. Dzieci wtedy leżały wszędzie. Na trawnikach, w rowach melioracyjnych, obok przystanków, pod drzewami. Tak jak dzisiaj leżą papierki po batonach. Nie było wtedy batonów, dzieci leżały za to wszędzie. Nikt nie narzekał.
Latem wchodziliśmy na dachy wieżowców, nie pilnowali nas dorośli. Skakaliśmy. Nikt jednak nie rozbił się o chodnik. Każdy potrafił latać i nikt nie potrzebował specjalnych lekcji, aby się tej sztuki nauczyć. Nikt też nie narzekał.
Zimą któryś ojciec urządzał nam kulig starym fiatem, zawsze przyspieszał na zakrętach. Czasami sanki zahaczyły o drzewo lub płot. Wtedy spadaliśmy. Czasem akurat wtedy nadjeżdżał jelcz lub star. Wtedy zdychaliśmy. Nikt nie narzekał.
Siniaki i zadrapania były normalnym zjawiskiem. Podobnie jak wybite zęby, rozprute brzuchy, nagły brak oka czy amatorskie amputacje. Szkolny pedagog nie wysyłał nas z tego powodu do psychologa rodzinnego. Nikt nas nie poinformował jak wybrać numer na policję (wtedy MO), żeby zakablować rodziców. Pasek był wtedy pomocą dydaktyczną, a od pomocy, to jeszcze nikt nie umarł. Ciocia Janinka powtarzała, "lepiej lanie niż śniadanie". Nikt nie narzekał.
Gotowaliśmy sobie zupy z mazutu, azbestu i Ludwika. Jedliśmy też koks, paznokcie obcych osób, truchła zwierząt, papier ścierny, nawozy sztuczne, oset, mszyce, płody krów, odchody ryb, kogel-mogel. Jak kogoś użarła pszczoła, to pił 2 szklanki
Odpisz
20 lutego 2020, 18:07
@UZMAjejownik: mleka i przykładał sobie zimną patelnię. Jak ktoś się zadławił, to pił 3 szklanki mleka i przykładał sobie rozgrzaną patelnię. Nikt nie narzekał.
Nikt nie latał co miesiąc do dentysty. Próchnica jest smaczna. Kiedy ktoś spuchł od bolącego zęba, graliśmy jego głową w piłkę. Mieliśmy jedną plombę na jedenaścioro. Każdy ją nosił po 2-3 dni w miesiącu. Nikt nie narzekał.
Byliśmy młodzi i twardzi. Odmawialiśmy jazdy autem. Po prostu za nim biegliśmy. Nasz pies, MURZYN, był przywiązany linką stalową do haka i biegł obok nas. I nikomu to nie przeszkadzało. Nikt nie narzekał.
Wychowywali nas gajowi, stare wiedźmy, zbiegli więźniowie, koledzy z poprawczaka, woźne i księża. Nasze matki rodziły nasze rodzeństwo normalnie – w pracy, szuwarach albo na balkonie. Prawie wszyscy przeżyliśmy, niektórzy tylko nie trafili do więzienia. Nikt nie skończył studiów, ale każdy zaznał zawodu. Niektórzy pozakładali rodziny i wychowują swoje dzieci według zaleceń psychologów. To przykre. Obecnie jest więcej batonów niż dzieci.
My, dzieci z naszego jeziora, kochamy rodziców za to, że wtedy jeszcze nie wiedzieli jak nas należy „dobrze" wychować. To dzięki nim spędziliśmy dzieciństwo bez słodyczy, szacunku, ciepłego obiadu, sensu, a niektórzy – kończyn.
Nikt nie narzekał.
Odpisz
20 lutego 2020, 20:00
@UZMAjejownik: Specjalnie dalem wgóręgłos memowi żeby miał wieksze szanse na dostanie sie na główną z twoim komentarzem bo po prostu na to zasługujesz
Odpisz
20 lutego 2020, 21:15
@UZMAjejownik: ta pasta już nie pojawiła się na jeja?
Odpisz
20 lutego 2020, 21:16
@Delfiniik: nie mam pojęcia
Odpisz
22 lutego 2020, 12:06
@UZMAjejownik: pojawiła się w dziale z tekstami
Odpisz
Edytowano - 23 lutego 2020, 00:43
@UZMAjejownik: to jak umarł ojciec? Jak po śmierci pił z sąsiadem?
Odpisz
23 lutego 2020, 00:49
@ChoryGrzyb: Ma to symbolizować to że matka chciała w ten sposób ograniczyć pytania swoich dzieci o treści: "gdzie jest tata" lub podkreślić absurdalność całej sytuacji
Odpisz
20 lutego 2020, 20:01
To mi przypomina pewną pastę:
Kiedyś za młodu nie chciałem iść do szkoły i wsadziłem termometr do herbaty. Niestety herbata miała over 9000 stopni i termometr pękł. Nie chciałem dostać po dupie więc wyje**łem termometr za szafę (pewnie dalej tam leży xD). Potem babcia weszła do pokoju i spytała czy mam temperaturę. Ja mówię, że nie i, że odłożyłem termometr już bebciu. No to babcia se siadła i patrzy jak wpi***alam śniadanie. I w pewnym momencie pyta się "a herbatki czemu nie pijesz, nie dobra?". Ja jej na to, że właśnie jakaś dziwna. Więc babcie podeszła, wzięła kubek, spróbowała, uznała, że normalnie smakuje i, że sama wypije. I niestety wypiła ;_; Niedługo po tym nie miałem już babci. Dostała krwotoku w przewodzie pokarmowym. Lekarze uznali, że to jakiś wyjątkowo duży wrzód pękł. Do dziś tylko ja znam prawdę i nikomu o tym nie mówiłem.
Odpisz
22 lutego 2020, 13:27
@Rozyv:
Odpisz
22 lutego 2020, 17:57
@Rozyv: Zdajesz sobie sprawę, że jest to tzw. nieumyślne spowodowanie śmierci?
ZA TO SIĘ KU*WA SIEDZI
Odpisz
22 lutego 2020, 20:36
@Mikrus19: Zdajesz sobie sprawę, że jest to tzw. pasta? To się kopiuje.
Odpisz
22 lutego 2020, 18:06
Kiedy miałem 6 lat byłem z rodzicami na wakacjach u rodziny w Paderborn w Niemczech ciocia zawsze dawała mi takie magnesy do zabawy (macie na obrazku) pewnego popołudnia połknąłem jedną z tych metalowych kulek i do dzisiaj nie wiem czy ją Wysrałem czy może zagnieździła mi się gdzieś w jelitach pamiętam że strasznie to przeżywałem i jeździłem sobie drugim magnesem po brzuchu aby przyciągnąć ten który połknąłem...
Odpisz
20 lutego 2020, 18:23
Jak byłam mała to wpi***alałam szkło
Odpisz
22 lutego 2020, 12:14
@Henzej: co.
Odpisz
22 lutego 2020, 12:40
@Domkri: szkło
Odpisz
22 lutego 2020, 12:54
@Henzej: Jesteś może z Florydy?
Odpisz
22 lutego 2020, 13:07
@Grzechoooo: jak
Odpisz
22 lutego 2020, 12:59
Jak byłem mały to zawsze biegałem z zamkniętymi oczami i co czasem zdarzało się że się wyje**łem na betonie... Albo że schodów
Odpisz
20 lutego 2020, 18:05
Odpisz
22 lutego 2020, 12:23
@Gekonnen:
Odpisz
22 lutego 2020, 12:23
I to jest dowód na to, że antyszczepionkowcy nie mają racji. Jak widać rtęć nam nie szkodzi.
Odpisz
22 lutego 2020, 12:08
Zjedzenie rtęci jest mniej szkodliwe niż zostawienie jej. Jeżeli ją zjemy, to co najwyżej się zatrujemy, za to od wdychania jej oparów można zdechnąć :v
Odpisz
20 lutego 2020, 18:13
Kiedy byłem mały to rozwaliłem termometr, na szczęście szkło mi żadnej rany nie zrobiło, a nie wziąłem rąk oblanych rtęcią do buzi a rodzice byli w sąsiednim pokoju, gdyby nie to to bym pewnie zdechł.
Odpisz
20 lutego 2020, 20:26
@krzysiulka10: Akurat rtęć słabo wchłania się z przewodu pokarmowego
Odpisz